Ortopeda przygotowywał pana Bogumiła do operacji wymiany biodra. Kiedy już się wydawało, że operacja mogłaby zostać przeprowadzona w niedługim czasie, specjalista zrezygnował z pracy. Swój problem pacjent opisuje jako problem "porzuconych pacjentów". - Leczenie się zatrzymuje, a choroba nie - mówi o sytuacji, która spotyka setki pacjentów w Polsce.
Samorząd Podkarpacia będzie wypłacać po 3 tys. zł miesięcznie studentom medycyny, którzy zadeklarują, że po studiach wybiorą jedną z deficytowych specjalizacji i będą pracować w wybranym szpitalu na Podkarpaciu, prowadzonym przez samorząd województwa.
Ministerstwo Zdrowia zapowiada: "Lekarz rodzinny będzie mógł leczyć choroby przewlekłe, wystawiać więcej skierowań. Przychodnie podstawowej opieki zdrowotnej dostaną więcej pieniędzy". Lekarze POZ odpowiadają: - Małe przychodnie sobie z tym nie poradzą. To kolejny papierowy projekt.
Jeszcze tylko dwa dni, do Wigilii będzie działał oddział chorób wewnętrznych w Szpitalu Wojewódzkim w Tarnobrzegu. Kilka dni dłużej, do końca miesiąca, będzie pracował oddział chirurgii dziecięcej w tym szpitalu. Co to oznacza? Że pacjenci dorośli będą wożeni do szpitali w sąsiednich miejscowościach, a dzieci do Rzeszowa, Kielc lub Lublina.
Młodzi lekarze nie chcą wybierać specjalizacji chorób wewnętrznych. - Gdyby nie lekarze, którzy mają uprawnienia emerytalne, ale chcą jeszcze pracować, to nasza służba zdrowia już by upadła. To jest dramatyczna sytuacja - stwierdza dr Wojciech Domka, prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Rzeszowie. Wojewódzki konsultant bije na alarm: - Za kilka lat zabraknie lekarzy tej specjalności.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.