„Kilka dni niejedzenia pozwoli zrzucić wam parę kilogramów”, „Nieróbstwo, a chcą więcej zarabiać”, „Głodówka im nie zaszkodzi. Zwłaszcza na te ich tłuste zady” – takie komentarze pojawiły się w jednym z portali internetowych pod informacją o proteście głodowym w przemyskim szpitalu. Pani Basia, która jest pielęgniarką od 29 lat, pokazuje mi je w swoim smartfonie. Oczy ma przeszklone ze zmęczenia. Nie jadła już dziewiąty dzień. Jest jej też przykro, bo bolą ją te uwagi. – Po czymś takim chce nam się płakać. Tak ludzie, którzy nie mają pojęcia o naszej pracy, potrafią nas oceniać? – mówi. – Nie chodzi nam tylko o pieniądze. Chcemy, żeby po nas chciały przyjść młode pielęgniarki. A kto przyjdzie tutaj pracować? Młodzi wolą wyjechać do Niemiec, gdzie zarobią trzy razy tyle co my mamy teraz po 30 latach pracy – dodaje.
Pojechałam do Przemyśla w ostatni wtorek. Po 10 minutach jazdy od dworca byłam już w budynku Wojewódzkiego Szpitala im. św. Ojca Pio przy ul. Monte Cassino. Od razu wiadomo, że trwa tu protest.
Zanim dotarłam na pierwsze piętro, gdzie pielęgniarki i pielęgniarze rozłożyli materace, po drodze na ścianach mijałam plakaty z napisami: „Głodujemy i pracujemy”. Wtorek był dziewiątym dniem, odkąd protestujący niczego nie zjedli. Protestowało już 19 osób. Ciągle dołączają nowi pracownicy, ale kilkoro musiało też zrezygnować. – Jeśli czujemy, że zagrażałoby to pacjentom, to się wycofujemy. Nie możemy narażać ich zdrowia – mówi jedna z pielęgniarek.
W holu na krzesłach siedzą jeszcze te, które przyszły wspierać koleżanki. Dalej, w głównej siedzibie protestujących, na podłodze leży kilkanaście materaców. Kiedyś był tutaj oddział krwiodawstwa, a dzisiaj to miejsce kobiet i kilku mężczyzn, którzy głodują, bo żaden inny sposób nie zdołał przekonać ani dyrektora, ani marszałka województwa do podwyżki ich płac i do zakupu potrzebnego sprzętu. Na materacach siedzi akurat kilkanaście kobiet i jeden z kilku mężczyzn. Pozostali też protestują, ale akurat są przy łóżkach chorych. Są zmęczeni. Niektórzy skończyli właśnie 12-godzinną zmianę, tak jak pani Ania, która wróciła z nocnego dyżuru na bloku operacyjnym. – Już nie mogę patrzeć na tę wodę. Wiem, że muszę pić, by się nie odwodnić, ale jest mi już niedobrze – mówi pielęgniarka.
Reszta siedzi i czeka na decyzję. Jakąkolwiek. Są już zmęczeni, ale nie głodówką. Chodzi o brak jakichkolwiek rezultatów rozmów. Mogą pić tylko wodę, sok z marchwi, kawę i herbatę. – Jak się panie czujecie? – pytanie, które codziennie zadają dziennikarze wszystkich mediów. – Dobrze, trzymają nas emocje. Cały czas jest nerwowo – odpowiada jedna z pielęgniarek.
Pani Grażyna jest pielęgniarką od 31 lat, pani Basia od 29, a pani Agnieszka od 24. Podczas protestu nie mogą wyjść ze szpitala. Takie ustalono zasady protestu. Głodują i pracują, są przemęczone i sfrustrowane. – Dzieci tęsknią. Przychodzą tutaj do nas, żeby pomóc im w zadaniach domowych. Robimy to właśnie dla nich i tylko to pozwala nam przetrwać – mówi pani Grażyna. – Przyszłam do pracy jeszcze w latach 80. To były inne czasy. Pieniędzy trochę było, ale w sklepach... pustki. Każda z nas cieszyła się, kiedy po dwóch miesiącach udało się zdobyć parę dżinsów – dodaje.
– Były też inne realia i inni pacjenci. Teraz mamy samych roszczeniowych. Na jednym z moich dyżurów pacjent zaczął pluć na podłogę. Zwróciłam mu uwagę, a on odpowiedział, że koło łóżka powinna znajdować się spluwaczka. Kiedy wychodziłam z sali, rzucił we mnie metalowym uchwytem na kartę. Rodziny pacjentów też nas nie oszczędzają. Często wytykają nam błędy, nagrywają nasze rozmowy na swoich telefonach, żeby móc później kłócić się o swoje racje – dodaje inna pielęgniarka.
Rozmowę przerywają nam oklaski. Do przemyskich pielęgniarek przyjechało kilku pracowników z Klinicznego Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie. Chcą wesprzeć swoje koleżanki. – Wiemy, jakie to jest trudne. Nasz głos jest w ogóle niezauważalny. Nie dajcie się, jesteśmy z wami do ostatniej chwili. Nas też kosztowało to dużo zdrowia – wykrzykują pracownicy rzeszowskiej „dwójki”. Przyjechali, bo Przemyśl wspierał nie tak dawno także ich protest. Rzeszowskie pielęgniarki nie są jednak do końca zadowolone z efektów porozumienia zawartego z marszałkiem. Mówią, że zgodziły się na proponowane warunki, bo miały już dość.
Pielęgniarki połączyły siły i wspólnie poszły na negocjacje. Do Przemyśla przyjechał we wtorek, na trzecie już spotkanie z rzędu, marszałek Władysław Ortyl. Towarzyszyli mu członek zarządu odpowiedzialny za służbę zdrowia Stanisław Kruczek i drugi z członków zarządu, przemyślanin Piotr Pilch. Kilka pielęgniarek i jeden pielęgniarz zostają jednak na materacach.
– Pilnujemy dobytku – śmieją się i rozmawiają ze sobą. Do wielu z nich dzwonią mąż lub dzieci, by zapytać, jak się czują i czy czegoś potrzebują. Po chwili przyszła już pierwsza relacja ze spotkania.
– Marszałek Ortyl wyszedł wcześniej, więc pewnie nic nie zaproponował – krzyczy w wejściu jedna z pielęgniarek.
Do protestujących przychodzą też zaprzyjaźnione koleżanki, które są już na emeryturze. Przynoszą sok, herbatę i zioła do picia. Pytam ich o pracę, o rodzinę. Po chwili spędzonej z paniami wiem, że nie warto wierzyć bezmyślnym komentarzom. To kobiety tak ciepłe, że gdybym miała zachorować, chciałabym trafić pod ich opiekę.
– Nie ma drugiego takiego zawodu, który jest tak blisko człowieka. Jesteśmy przy narodzinach i przy śmierci. Zanim lekarz stwierdzi zgon, my robimy to pierwsze. Często słyszę „o, nasza kochana siostrzyczka przyszła”. To mnie motywuje i sprawia, że każdego dnia przychodzę tutaj z uśmiechem. Pracuję na onkologii. Są tam trudni pacjenci. Nie jest im łatwo zaakceptować diagnozę, która często jest dla nich wyrokiem śmierci. To my jesteśmy wtedy dla nich pierwszym wsparciem i to nam mogą się wyżalić – mówi pani Grażyna.
Dyrektor Piotr Ciompa tłumaczył pielęgniarkom, że nie ma pieniędzy na podwyżki. Do przemyskiego szpitala trafia coraz więcej pacjentów. To tutaj pielęgniarki były przygotowane na przyjęcia w czasie mistrzostw Europy 2012 w piłce nożnej, które odbywały się w Polsce i niedalekiej Ukrainie.
– Przyszło mi pismo z ZUS. Dowiedziałam się, że moja emerytura będzie wynosić 1400 zł brutto po prawie 30 latach pracy. Wszyscy myślą, że my te pieniądze dostajemy na rękę. A to jest zawsze brutto albo i nawet dwa razy brutto. Tak było w przypadku każdej wywalczonej podwyżki. Z zembalowego, które miało wynosić 1600 zł, po przeliczeniu dwa razy brutto okazało się, że wychodzi jakieś 700 zł na rękę. Każda podwyżka zawsze musi być przez nas wyszarpana – mówi jedna z pielęgniarek.
Wśród protestujących jest kilku pielęgniarzy. Na sali został jeden z nich. Mariusz pracuje od prawie trzech lat w szpitalnym oddziale ratunkowym. – Lubię swoją pracę, ale nie jest łatwo. Na oddziale pracuje nas kilkoro, a pacjenci i ich rodziny się niecierpliwią. Często nie mam czasu nawet na skorzystanie z toalety, a pierwszy posiłek udaje mi się zjeść ok. godz. 16. Przyjeżdżają do nas pacjenci pod wpływem alkoholu lub narkotyków. Agresywne są też ich rodziny. Zdarza się, że niemal dochodzi do rękoczynów i musimy prosić ochronę o pomoc – mówi pielęgniarz.
– Jesteśmy świadome tego zawodu. Moja mama była pielęgniarką. Jesteśmy tu z własnego wyboru. Walczymy dla tych młodych. Chcemy, żeby zostali w kraju. Średnia wieku to u nas powyżej pięćdziesiątki – mówi pani Basia. – Nie chcemy tylko pieniędzy, ale zwiększenia zatrudnienia – dodaje.
– Ja po 23 latach pracy dostałam prognozowaną emeryturę i wyszło mi 1050 zł brutto. Rata kredytu na mieszkanie, które spłacam, jest od tego wyższa – mówi pani Ania.
Pielęgniarek jest coraz mniej. Za 10 lat może ich nawet zabraknąć, ale nadal są chętne do pracy. Proponują, że wezmą dyżury nocne i świąteczne, które są szansą na dodatkowe kilka złotych w kieszeni. – Zgłaszamy takie chęci grafikowe, ale zaraz dostajemy odmowę. Szpital za wszelką cenę nie chce, żebyśmy dostały szansę na uczciwy zarobek, i obcina nam te dyżury – mówi pani Agnieszka, która wysłała swojego syna na studia do Łodzi. Teraz martwi się, że nie będzie jej stać na opłaty.
Pielęgniarki zarabiają średnio 2200 albo 2400 zł. Chcą podwyżek płac zasadniczych – do 6 tys. zł brutto dla starszej pielęgniarki i 5,5 tys. dla młodszej. Martwią się o to, że absolwentki pielęgniarstwa nie wejdą do polskiego systemu. – Co ma być dla nich zachętą? Ciężka praca? Marszałek mówił nam dzisiaj, że krawcowe nie chcą pracować za 3 tys. zł. A pielęgniarka ma przyjść za 2400 zł? W ubiegłym roku szkołę pielęgniarską w Jarosławiu skończyło 150 absolwentów. Z tej puli przyszło do nas sześć osób. Pytamy: gdzie jest reszta? Ci, którzy mieli u nas praktyki, mówili otwarcie: chcemy się szybko wykształcić i wyjeżdżamy za granicę. To jest atrakcyjny zawód, ale nie w Polsce – mówi Ewa Rygiel, przewodnicząca Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych w Szpitalu Wojewódzkim w Przemyślu.
Młodzi wyjeżdżają do Niemiec, Włoch, Anglii i Szkocji. Tam zarobią w innej walucie trzy razy więcej. Pracują na swoją emeryturę. – Koleżanka wyjechała do Niemiec trzy lata temu. Już stać ją na własny dom. Mówi, że za jakiś czas wróci do Polski, ale nie oszukujmy się. Tam jest jej lepiej – mówi pani Agnieszka.
Trzecie spotkanie marszałka z przemyskimi pielęgniarkami nie przyniosło żadnych efektów. – Przyjechał do nas z niczym. Uścisnął dłoń pielęgniarki, która głoduje już dziewiąty dzień. Mówił, ile dobrego zrobił jego rząd, a mediom powiedział, że jesteśmy blisko porozumienia. Namawia nas, by to przerwać, ale nie proponuje niczego konkretnego – mówi Danuta Wardęga, zastępca przewodniczącej Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych w Wojewódzkim Szpitalu w Przemyślu.
– Chciał narzucić nam to, co przyjął Szpital Kliniczny nr 2 w Rzeszowie, czyli 300 zł podwyżki. My nie negocjowałyśmy tych sum. Po wdrożeniu zembalowego wychodziło mu 3840 zł. Była też mowa o wyrównaniu. Nie zgodziłyśmy się na pięcioletnie. Okazało się, że w trzy lata miałybyśmy wyrównać kwotę... 100 zł. To jest dla nas obraźliwe do bólu – dodaje Wardęga.
– Marszałek mówił, że bierze odpowiedzialność za zdrowie protestujących. Dzisiaj właśnie to pokazał – dodaje.
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze
Dorzuciłabym do tej grupy księży i KK.
Sprzątanie to ciężka praca zapewne w szpitalu znacznie bardzie niż biura. I takie osoby powinny godziwie zarabiać. Pielęgniarki też mają różne obłożenie pracą. Znacznie więcej napracują się te, które pracują na oddziale wewnętrznym niż te, które są na okulistyce (to taki przykład) więc też powinny być różnice w zarobkach. Jednak 3500 zł na rękę to powinno być absolutne minimum dla pielęgniarki i położnej. Jest to ciężka, często stresująca praca i powinna być godziwie wynagradzana. A polskie Państwo powinno zrobić wszystko by zapewnić godziwe warunki personelowi medycznemu. Dochodzi też odpowiedzialność za ludzkie życie. Jeśli ta praca będzie przynosić satysfakcję (finansową też) to i pielęgniarek nie zabraknie. W dużych miastach pielęgniarki i położne to jeszcze w miarę zarabiają, najgorzej jest w małych szpitalach powiatowych. Starostowie wymagają rentowności szpitali i dyrektorzy oszczędzają. NFZ narzuca różne limity i ludzie cierpią czekając w kolejkach do specjalistów i przez to gdy w końcu trafiają pod opiekę personelu medycznego to wyładowują swoją frustrację na:... no na lekarzu tak nie wypada... to na pielęgniarce, bo co to tam pielęgniarka jest na równi ze mną albo poniżej mojej pozycji społecznej. Tak naprawdę obecnie 3 lub 5 lat niełatwych studiów trzeba skończyć by pracować w tym zawodzie. Dochodzi też często do sytuacji, że lekarze nie szanują pielęgniarek i ich pracy, a pacjenci to widzą i też tak robią.To trudna praca. Czy pracuję w tym zawodzie, że ich bronię? Nie. Z żoną pracujemy w innych branżach, ale od czasu do czasu jesteśmy pacjentami i widzimy co jest. Wiek co raz bardziej zaawansowany więc pewnie kontakt z naszą służbą zdrowia będzie co raz częstszy. Wystarczy trochę porozmawiać, poobserwować i nie widzieć tylko swojego czubka nosa by zrozumieć tę drugą stronę.
Jeśli zaczęłyby protestować to i dziennikarze by się zainteresowali. Przecież nie będą biegać od szpitala do szpitala i pytać pracowników o zarobki? Takie artykuły jak ten nie obnażają tylko obecny rząd, ale wszystkie poprzednie również.
Każdy powinien z zasady pracować tylko 8 godzin. Nadgodziny powinny być wyjątkiem od reguły.