„Widok, którego nie zapomnę. Jeden krok za dużo. Jakieś 10 metrów nade mną stok pęka poziomo i momentalnie rusza w dół. Miękki do niedawna śnieg zaczyna się kruszyć jak wielka tafla styropianu, w którą ktoś uderzył ogromną niewidzialną pięścią” - tak opisał w internecie moment ruszenia lawiny spod szczytu Rysów Tomasz Klimczak, który razem z Maciejem Bedrejczukiem wybrał się w Tatry 30 stycznia tego roku. Za nimi podążało dwóch turystów ze Śląska, których również porwała lawina. Spadali w zwałach śniegu ponad 1000 m w dół, uderzając z wielką siłą o skały, dusili się pod śniegiem, a jednak udało im się przeżyć. Ratownicy, którzy przylecieli po nich helikopterem, mówili, że to prawdziwy cud.
Jak to się stało, że doświadczeni alpiniści nie przewidzieli możliwości zejścia lawiny w Tatrach, górach, które Bedrejczuk bardzo dobrze znał? „Czy ludzie, którzy poruszali się w niejednych warunkach, widzieli różne rodzaje śniegu, obserwowali schodzące lawiny, urywające się deski, uczestniczyli w szkoleniu lawinowym TOPR-u mogli aż tak się pomylić? Czy po prostu mieli pecha i dopadła ich statystyka?” - zastanawiał się Klimczak. Tego nie sposób już stwierdzić.
Walczył o zdobycie K2 zimą, teraz walczy o coś ważniejszego
Maciej Bedrejczuk należy do czołówki polskich alpinistów, doświadczony taternik, mający na koncie dziesiątki trudnych zimowych dróg. Wspinał się w Alpach na północnych ścianach Grandes Jorasses, Matterhorn, Eiger. Pokonał w Gruzji w stylu alpejskim trudne drogi na zachodniej ścianie Uszby i północnej Czatyn Tau. Jako uczestnik eksploracyjnej wyprawy do doliny Lachit w Karakorum wytyczył dwie nowe drogi na dziewiczych ścianach szczytów sześciotysięcznych. Taternik, alpinista, wspinacz sportowy, członek Klubu Wysokogórskiego Warszawa.
Ma 37 lat i mieszka w Rzeszowie. Pamiętają go dobrze ci, którzy śledzili losy polskiej ekipy na K2 zimą 2017/2018. Był jednym z tych lodowych wojowników marzących o zdobyciu ostatniego ośmiotysięcznika, na którego szczycie jeszcze nikomu nie udało się stanąć o tej porze roku. Wtedy się nie udało, ale teraz walczy o coś znacznie ważniejszego - normalne życie.
Usunięty fragment czaszki
Spadając z lawiną spod wierzchołka Rysów, pokonując przy tym 1 km dystansu i 700 m przewyższenia w kilkadziesiąt sekund, uderzając po drodze w skały z prędkością około 100 km na godz. - Maciej Bedrejczuk doznał wgłębnego złamania czaszki, omal nie przypłacając tej wyprawy życiem. W wyniku operacji lekarze musieli mu usunąć spory fragment czaszki.
Teraz Maciek poddawany jest codziennej terapii neurologopedycznej, ponieważ ma problemy z mową. Jednocześnie czeka na zaplanowaną wstępnie na maj 2019 operację replastyki czaszki, podczas której zostanie mu wstawiony implant. Później konieczna będzie dalsza rehabilitacja, prowadząca do osiągnięcia pełnej sprawności. „Dlatego - choć z ogromnym trudem - dzisiaj to on prosi, żebyście stanęli »na szczycie« swojej empatii, wspierając go finansowo w żmudnym procesie powrotu do pełni zdrowia.
Tylko ponowna rekonstrukcja oraz intensywna fizjoterapia mogą przynieść poprawę, umożliwiając mu tym samym powrót do normalnego życia, a w efekcie do pracy zawodowej” - czytamy na platformie zrzutka.pl, gdzie zbierane są środki na rehabilitację Maćka. Wpłata na podane tam konto to także ogromne wsparcie dla jego rodziny - córeczki Emilki i żony Pauliny, które od wypadku znajdują się w trudnej sytuacji finansowej, bo Maciek nie może już utrzymywać swojej rodziny.
Zbiórka już przekroczyła założoną na początku kwotę 50 tys. zł.
Wsparcia finansowego można również dokonać, przekazując 1 proc. podatku na rzecz Fundacji Wspierania Alpinizmu Polskiego im. Jerzego Kukuczki:
KRS: 0000084062 / Cel szczegółowy: Leczenie i rehabilitacja Maćka Bedrejczuka.
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. Zrezygnować możesz w każdej chwili.
Bardzo egoistyczny opis. Ja pasję rozumiem ale braku ubezpieczenia, jako paramedyk, nigdy. Bo to my ratownicy ryzykujemy życiem i zdrowiem ratując w potrzebie wspinaczy. Tak, za friko.
wspinaczy ratuje w Tatrach TOPR (część ochotniczo, część zawodowi ratownicy) lub w skałkach GOPR.
poza tym nie zawsze ubezpieczenie pokrywa wszystkie koszty następstw wypadków, każda renta jest niższa niż pensja
nie chcesz pomagać nie rób tego, ci co chcą zrobią to i już a po co ta krytyka
a co do ubezpieczeń nie każdą ekstremalną działalność da się ubezpieczyć (np. działalność powyżej chyba 6500 czy 7000 m (nie pamiętam dokłądnie OWU), głównie ubezpieczenie dot. akcji ratunkowej (w działaniach np. na Słowacji, Alpach)
Dziecko drogie, naucz się czytać ze zrozumieniem.
Każda firma ubezpieczeniowa ma inne warunki, ale najczęściej w ramach ogólnodostępnych ofert można się ubezpieczyć do 6000m (interesował mnie ten temat np. w kontekście wyjść w Alpy, więc tu raczej nie ma problemu z limitem wysokości). Przy czym, z tego co zrozumiałem, decyduje PLANOWANA wysokość w ramach danej wyprawy, czyli np. jak ktoś dozna wypadku na 5900m idąc na Everest, to niestety ubezpieczenie nie działa. W niektórych firmach można to rozszerzyć do 7000m a w PZU widziałem, że nawet do 7600m.
Czy można się ubezpieczyć powyżej tej wysokości? Pewnie jest to możliwe, bo jakoś nie wierzę, że np. uczestnicy polskich wypraw na K2 zimą nie są ubezpieczeni. Pewnie trzeba to załatwiać indywidualnie z firmą ubezpieczeniową (ja się samemu organizuje wyprawę) albo z jakąś firmą organizującą ekspedycje (jeśli się jest tylko uczestnikiem a nie organizatorem).
W Polsce koszty akcji poszukiwawczych i ratunkowych (nie tylko w górach!!!) ponosi państwo, ale to nie znaczy, że nie można wykupić ubezpieczenia od następstw nieszczęśliwych wypadków. Niektóre ubezpieczenia obejmują też koszty inwalidztwa, ale to trzeba wykupić osobno i to sporo kosztuje. I tu zapewne jest problem: mało kto ubezpiecza się w ten sposób bo to jest po prostu bardzo drogie. Z drugiej strony, ktoś kto podejmuje naprawdę duże górskie wyzwania chyba powinien takie ubezpieczenie wykupić?
Edit: (zakres, kwota lub może wcale nie miał takiej polisy)
Nie chcesz - nie pomagaj, przymusu nie ma. Jedni kochają góry, inni jazdę na rowerze lub biegi. Wypadek może zdarzyć się każdemu.
Wypadek moze sie zdarzyc kazdemu i nie mamy na to wplywu. Wplyw jednak mamy na "zarzadzanie ryzykiem" i warto to przemyslec zwlaszcza gdy sie jest jedynym zywicielem rodziny.
W sumie jeśli był uczestnikiem wyprawy narodowej, to wypadki górskie powinno się potraktować jako wypadki przy pacy.
przecież to bez sensu
chcesz, pomagasz
nie chcesz, nie pomagasz i co kogoś obchodzi co inni robią ze swoimi pieniędzmi
Serdecznie współczuję?
Czy był ubezpieczony?
Buntownik z wyboru? Bohater mimo woli? Kotka na gorącym blaszanym dachu?
Autor żongluje, bo bohater artykułu jest i taternikiem (wspinał się w Tatrach), i alpinistą (wspinał się w Alpach), i himalaistą (wspinał się w Himalajach). Tak, himalaista może spaść z Rysów. Zdzisiek jest prokuratorem, zarówno w poniedziałek koło 11 w robocie, jak i w niedzielę przy grillu na działce. Podobnie z himalaistami.
Dylemat interpretacyjny pojawia się, gdy mamy do czynienia z wujowym prokuratorem w stanie spoczynku...