W Kinie Konesera w lipcu zobaczymy sześć różnych filmów. Będzie kino niemieckie, francuskie, hiszpańskie i indyjskie. U nas do wygrania w każdy piątek bilety na Kino Konesera i Kino Konesera na Bis.
REKLAMA
1 z 6
6 lipca - Rozumiemy się bez słów
Francja, Belgia 2014 (La famille Bélier) Reż. Eric Lartigeau. Aktorzy: Louane Emera, Francis Damiens, Karin Viard
Komedia o utalentowanej muzycznie nastolatce i jej głuchoniemych rodzicach.
16-letnia Paula mieszka na farmie z głuchoniemymi rodzicami i głuchoniemym młodszym bratem, więc jako jedyna osoba w rodzinie niedotknięta tym upośledzeniem, ma w niej wyjątkową pozycję - w kontaktach ze światem zewnętrznym jest pośrednikiem i tłumaczem. Gdy nauczyciel muzyki odkrywa w niej ogromny talent wokalny i proponuje wyjazd do Paryża, aby mogła go tam doskonalić - pojawia się problem...
Troszkę tu, moim zdaniem, wyolbrzymiany: fakt, rodzice są od niej uzależnieni (Paula musi im towarzyszyć w gabinecie ginekologicznym), ale bez niej też daliby sobie radę. Bardzo też córkę kochają - czym jest życiowa niedogodność powstała w wyniku jej wyjazdu wobec tego, że mogłaby realizować swoją pasję? Główny konflikt jest więc nieco naciągany, a końcowe rozwiązanie - od początku oczywiste.
Przewidywalność jest największym grzechem filmu, ale ma też on skłonność do szukania efektów komediowych nawet kosztem elementarnego prawdopodobieństwa (16-letnia Paula dostaje podczas randki pierwszej w życiu miesiączki) a także, w tym samym zresztą celu, lubi napoczynać wątki, a potem je, bez słowa wyjaśnienia, porzucać.
Ale zalety zdecydowanie górują nad wadami. To film "z pomysłem": choć opiera się na starym schemacie (nastolatka chce opuścić dom, by spełnić swoje marzenie, a rodzice się opierają), ale napełnia go świeżą i oryginalną treścią. Jest też wdzięczny i zabawny, a choć niektóre dowcipy są dość ryzykowne, bazując niejako na kalectwie, to zawsze zachowują takt i umiar. Z pewną zazdrością patrzyłem też, jak Francuzi potrafią mówić o seksie i z seksu żartować (rodzice Pauli, mimo długiego stażu małżeńskiego, są bardzo seksualnie aktywni, a braciszek też raźno podąża w ich ślady) - otwarcie i bez skrępowania, ale i bez popadania w wulgarność. Główna wykonawczyni, Emera, uczestniczka telewizyjnego konkursu a la "Mam talent!", jest niezwykle uzdolniona nie tylko wokalnie, ale i aktorsko - to prawdziwe odkrycie filmu.
Grający jej rodziców Viard i Damiens są nieco przerysowani, "migają" chyba trochę zbyt zamaszyście, ale to z kolei starzy ekranowi wyjadacze, poniżej pewnego poziomu nie zejdą. "Porozmawiajmy..." potrafi też autentycznie wzruszyć: scena występu Pauli, w której przez pewien czas wycisza się dźwięk, aby unaocznić perspektywę jej widzenia przez rodziców, przebija nawet pod tym względem podobny finał "Billy Elliota". Film z gatunku pokrzepiających i podnoszących na duchu - hollywoodzki remake jest zapewne tylko kwestią czasu. [Paweł Mossakowski]
Timbuktu jest miastem w północnym Mali, które w 2012 roku zostało najechane przez islamskich fundamentalistów. Film pochodzącego z sąsiedniej Mauretanii Sissako jest opowieścią o życiu pod rządami tych religijnych fanatyków. Ze wszystkich stron zostaje ono obwarowane surowymi, często absurdalnymi zakazami: zabroniona jest muzyka, śmiech, palenie papierosów, a nawet piłka nożna. Kobiety muszą nosić rękawiczki, gdyż widok obnażonej kobiecej dłoni mógłby obudzić grzeszne myśli. Ogólnie - robi się wszystko, aby odebrać życiu radość i smak. W pierwszej scenie widzimy, jak kilku uzbrojonych w kałasze dżihadystów ściga dżipem uciekającą gazelę. Jeden z nich zwraca się do drugiego "Nie zabijaj, zamęcz" i wskazówka ta zdaje się też odnosić do sposobu traktowania podbitej ludności: męczą i dręczą.
Mieszkańcy Timbuktu starają się prześladowców ignorować lub stosować bierny opór: w najpiękniejszej, przypominającej pantomimę scenie widzimy grupę chłopców grających w piłkę bez piłki. Najodważniej przeciwstawiają się im kobiety - oraz miejscowy imam. Czyli te, której czci przyszły tutaj bronić i przedstawiciel religii, którą chcą tutaj krzewić.
Głównym jednak bohaterem jest Kidane, mieszkający z żoną i ukochaną, 12-letnią córką poza miastem, w rozbitym na pustyni namiocie. To, że żyje na uboczu, zapewnia mu względny komfort, ale idylla nie będzie trwała wiecznie. Kidane zostaje wciągnięty w konflikt z miejscowym rybakiem, którego konsekwencje okażą się tragiczne.
Reżyser nie ułatwia sobie zadania: czyn, który popełnia Kidane, byłby ukarany - choć mniej surowo - nawet w najbardziej liberalnym kraju. Ale ważniejsze jest coś innego: Sissako pokazuje, jak bezsilna wściekłość wobec agresorów, nie mogąc znaleźć sobie ujścia, sprawia, że ludzie zwracają się przeciw sobie wzajemnie. Czy coś innego oglądaliśmy w PRL-u, gdzie wszyscy warczeli na wszystkich?
Film ma spokojną, referującą tonację. Nie wpada w histerię ani nie epatuje przemocą. Zamiast oburzać się na religijnych zelotów, częściej się ich ośmiesza.
"Timbuktu" konkurowało z "Idą" o Oscara, przegrało słusznie, ale to honorowa porażka. [Paweł Mossakowski]
3 z 6
15 lipca - Magical Girl
Hiszpania, Francja 2014 Reż. Carlos Vermut. Aktorzy: Luis Bermejo, Barbara Lennie, Jose Sacristan
Almodovar uznał to za "objawienie hiszpańskiego kina". Może przesadził, ale niewiele.
Ponieważ narracyjna taktyka reżysera polega na oszczędnym dawkowaniu informacji (tak oszczędnym, że niektóre nie zostają do końca ujawnione) zrezygnuję tym razem z wprowadzania w fabułę filmu. Wystarczy, jeśli powiem, że przecinają się w nim losy trzech postaci: bezrobotnego nauczyciela Luisa, ojca 12-letniej, chorej na białaczkę córki, której chciałby sprawić przekraczający jego możliwości finansowe prezent; depresyjnej i niezrównoważonej psychicznie Barbary, żony dobrze prosperującego psychiatry oraz Damiana, starszego człowieka, opuszczającego właśnie więzienie.
Bardzo intrygujące i niecodzienne kino, wymykające się gatunkowym zaszeregowaniom: w zasadzie jest to thriller, choć nietypowy i niekonwencjonalnie opowiadany. Ale i czarna komedia, stosująca metodę "pokerowej twarzy". A także poetyzujący moralitet, stanowiący komentarz do sytuacji współczesnej Hiszpanii. Sporo tu warstw znaczeniowych, a reżyser nie ułatwia widzowi zadania, wielu spraw nie dopowiadając, zostawiając domysłom i swobodnej interpretacji. Akcja jest powolna, nieco celebracyjna, ale nie nużąca: pod spodem czuje się ukryte napięcie, nie wiadomo, kto z czym wyskoczy, gdyż zachowania i wypowiedzi bohaterów są nieprzewidywalne. Niektóre rozwiązania wydają mi się zbyt dowolne i arbitralne, film jest nieco za długi, ale precyzyjny jak "Pulp Fiction", z niepokojącą atmosferą i oryginalnymi pomysłami. Dla niemainstreamowych widzów. [Paweł Mossakowski]
Materiały dystrybutora
4 z 6
20 lipca - Piku
Główna bohaterka komediodramatu prowadzi w Delhi biuro architektoniczne. Piku po śmierci matki opiekuje się sama swoim 70-letnim ekscentrycznym ojcem Bhashkorem (Amitabh Bachchan). Bardzo kocha swojego rodzica, jednak czasem jego hipochondria doprowadza ją na skraj wytrzymania.
Zaabsorbowana opieką nad ojcem, nie ma wiele czasu na poszukiwania miłości...
5 z 6
22 lipca - Marsylski łącznik
Francja 2014 (La French) Reż. Cédric Jimenez. Aktorzy: Jean Dujardin, Gilles Lellouche
"Francuski łącznik" po francusku.
Opowiada z francuskiej perspektywy o tych samych z grubsza wydarzeniach, które znamy z filmu Williama Friedkina z 1971 roku. Porównania są więc nieuniknione i, jak można się spodziewać, nie wypadają one na korzyść francuskiej - choć jeśli chodzi o filmowy język, czysto hollywoodzkiej - wersji: to nie ta klasa, nie ta liga. Ja, ze względów sentymentalnych, obejrzałem "Marsylskiego łącznika" z miłą chęcią i zresztą każdy, kto lubi takie ostentacyjnie "oldskulowe" kino gangsterskie, odtwarzające lata, gdy wszyscy chodzili z papierosami w ustach, może się na niego wybrać.
Za wiele jednak proszę nie oczekiwać.
Jest rok 1975 i Marsylia, gdzie rozgrywa się akcja filmu, stanowi światowe centrum handlu heroiną. Sędzia Michel (Dujardin) postanawia z tym skończyć i wypowiada wojnę rządzącemu miastem gangsterowi Zampie (Lellouche). Konfrontacja tych dwóch mężczyzn, pod pewnymi względami podobnych wyznacza oś filmu. Michel jest typem obsesjonata, z zawziętością pitbula tropiącego Zampę i wiele przy tym ryzykującego. Zampa początkowo czuje się bezkarnie i dopiero po pewnym czasie docenia przeciwnika: jego niejakie "uczłowieczenie" stanowi pozytywną odmianę w stosunku do amerykańskiego oryginału. Obaj antagoniści są też dobrze, choć nie porywająco, zagrani. Niestety, rozwijająca się wokół nich fabuła tonie w schematach i banalnościach: Michel nagina prawo, zaniedbuje żonę i dzieci, potem odkrywa korupcję w szeregach marsylskiej policji - ho, ho, to ci dopiero oryginalne pomysły! Także procedury prawne, do których się ucieka, nie są z natury rzeczy szczególnie interesujące. Denerwująca - przez swoją jawną ilustracyjność - bywa muzyka. Ale dzięki rekonstrukcyjnej staranności i dobrym, jakby wyblakłym zdjęciom klimat udaje się wyczarować. [Paweł Mossakowski]
6 z 6
29 lipca - Feniks
Niemcy 2014 (Phoenix). Reż. Christian Petzold. Aktorzy: Nina Hoss, Ronald Zehrfeld, Nina Kunzendorf
Po Zagładzie. Miłość i mistyfikacja.
1945 rok. Nelly (Hoss z "Barbary"), Żydówka, która przeżyła Oświęcim, wraca do rodzinnych Niemiec, gdzie w berlińskiej klinice poddaje się operacji plastycznej (w obozie otrzymała postrzał w twarz). Gdy następnie spotyka swojego ukochanego męża Johnny'ego (Zehrfeld), ten nie poznaje jej, ale dostrzega podobieństwo do swojej - zmarłej, jak sądzi - żony i proponuje, aby ją udawała w celu otrzymania spadku po swojej rodzinie. Nelly ma więc grać samą siebie...
Pomysł filmu jest niezwykły i intrygujący, choć zarazem strasznie naciągany: tużpowojenna chirurgia plastyczna nie dawała takich rezultatów, Johnny rozpoznałby żonę chociażby po głosie, motywacje Nelly, skłaniające ją do wzięcia udziału w oszukańczej intrydze, też nie całkiem są przekonujące itd.
Przełknięcie tych wszystkich nieprawdopodobieństw ułatwia jednak brawurowa, a jednocześnie zniuansowana gra Hoss (a piętrowa rola typu "baba w babie" nie jest łatwa) oraz nieco oniryczna atmosfera filmu: fotografowany jak w kinie noir powojenny Berlin jest miastem widmem, po którym błąkają się ludzie duchy.
"Feniks" jest też bardziej metaforą polityczną niż dramatem psychologicznym: Nelly i Johnny są nie tyle żywymi postaciami, co reprezentantami swoich narodów. Główne pytanie brzmi tutaj: "Jak żyć po Holocauście?" (co dotyczy tak Żydów, jak i Niemców), ale film opowiada też o tożsamości, zdradzie, wyparciu, poczuciu winy i chciwości. Oraz o wielkiej, właściwie ślepej miłości, bez której ta cokolwiek hitchcockowska historia nie miałaby właściwie sensu. [Paweł Mossakowski]
Wszystkie komentarze