Dyskusyjny Klub Filmowy Klaps odbywa się w każdy poniedziałek w WDK (Okrzei 7) o godz. 19. Karnety w cenie - 25 zł, pojedyncze wejściówki - 10 zł. Na seanse zapraszają Dominik Nykiel i Adam Kus oraz WDK.
REKLAMA
1 z 4
Noc Walpurgi - 5 października
Małgorzata Zajączkowska przyznaje, że czekała na taką rolę całe życie. Było warto.
Polska 2015. Reż. Marcin Bortkiewicz. Aktorzy: Małgorzata Zajączkowska, Philippe Tłokiński, Monika Mariotti
Propozycja przyszła od Marcina Bortkiewicza, który wraz z Magdaleną Gauer przygotował scenariusz na motywach jej monodramu. Bohaterką "Nocy Walpurgi" jest śpiewaczka operowa Nora Sedler, nieokiełznana i wyniosła - postać fikcyjna, choć prawdopodobna. Gdy żegnana gromkimi brawami schodzi ze sceny, spotyka pod garderobą nieśmiałego blondyna umówionego na wywiad. Ostentacyjnie odmawia przekleństwem, ale po chwili zmienia zdanie i zgadza się na rozmowę. Zaprasza dziennikarza do środka z prośbą o pomoc w zdjęciu kostiumu. Tym samym wciąga go w osobliwą, niejednoznaczną grę. Zresztą intencje młodzieńca również nie są do końca jasne.
Ubrana w gorset i pas do pończoch, w rozmazanej charakteryzacji, diwa pali papierosa za papierosem. Na zmianę ignoruje gościa odbierając kolejne telefony, uwodzi go i prowokuje oskarżeniami ("Wślizgnąłeś się do mojej garderoby jak wąż" - powie). Jednak wytatuowany na przedramieniu Nory obozowy numer sugeruje, że w tej relacji nie chodzi wyłącznie o erotyczne napięcie. Zmywając makijaż, ciągnięta za język Nora stopniowo odkrywa twarz, ujawniając - może odrobinę zbyt szybko - bolesną prawdę o demonach przeszłości naznaczonej piętnem Holocaustu. Nie bez przyczyny akcja toczy się w tytułową noc, kiedy odstraszano złe duchy.
Małgorzata Zajączkowska znakomicie odnajduje się w zmiennych nastrojach bohaterki. W arii pełnej pasji, tajemnicy i cierpienia jej Nora snuje sugestywne wspomnienia, ilustrowane wyrazistymi gestami i przerysowaną mimiką, jakby wciąż znajdowała się na scenie.
Kroku próbuje dotrzymać jej Philippe Tłokiński. Jak na debiutującego reżysera, Bortkiewicz zaskakująco umiejętnie prowadzi aktorów. Zamyka akcję w jednym pomieszczeniu, by zagęścić atmosferę. Przeplata humor i groteskę tragizmem, buduje sceny rodem ze starego kina, czarno-białe kadry nasycając iście komiksową estetyką. W brylowaniu pomiędzy cytatami z mistrzów zdarza mu się przeszarżować, ale nawet ten zarzut nie przesłania atutów filmu. To naprawę udany debiut. [Piotr Guszkowski]
2 z 4
Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu - 12 października
Szwecja, Niemcy, Norwegia, Francja 2014 (En Duva satt pa en gren och funderade pa tillvaron) Reż. Roy Andersson. Aktorzy: Holger Andersson, Nils Westblom
Szwedzki reżyser ustawił kamerę i obserwuje ludzką egzystencję.
Nie jest łatwo określić gatunkowo ostatni film autora "Pieśni z drugiego piętra". Czarna, metafizyczna komedia? Egzystencjalna burleska? Filozofujący slapstick? Jest to w każdym razie coś bardzo z ducha beckettowskiego - zwłaszcza para bohaterów jest jakby wzięta z "Czekając na Godota".
Są to dwaj niewydarzeni domokrążcy w średnim wieku, usiłujący sprzedawać tzw. "śmieszne zabawki" (wampirze kły, maski, rozśmieszacze). "Pracujemy w rozrywce. Chcemy dać ludziom trochę radości" powtarzają ze smętnymi minami przedsiębiorców pogrzebowych. Nic dziwnego, że im nie idzie. Są niewydarzeni i żałośni. Choć jednak pojawiają się na ekranie regularnie niczym refren w piosence, nie znaczy to, że film opowiada o nich. Nie, w "Gołębiu..." nie ma niczego przypominającego fabułę. Jest to seria kilkudziesięciu skeczy, nakręconych ze statycznej, ustawionej w bezpiecznej odległości kamery, ze starannie skomponowanymi kadrami i utrzymanymi w przytłumionej, brązowo-zielonej kolorystyce zdjęciami.
Te hiperrealistyczne obrazy są niekiedy bardzo piękne, ale nie będziemy tu chwalić Anderssona za zmysł estetyczny czy dyscyplinę formalną. Ważniejsze, co się w tych zakreślonych przez niego ramkach dzieje.
A dzieją się rzeczy zarazem śmieszne i posępne, wesoło absurdalne i absurdalnie poważne - tonację całości poddają pierwsze trzy sceny ze śmiercią w roli głównej: logiczne i jednocześnie niedorzeczne, mocno pociągnięte czarną farbą. Przewijający się później przez film ludzie wydają się zamknięci w teatralnym pudełku, klepiący mechanicznie wyuczone formułki, obojętni i zamknięci na innych, czasem okrutni (im bliżej końca, tym bardziej), rzadko czuli, zawsze nieuważni. Są momenty (zwłaszcza gdy na scenie pojawi się król Karol XII ze swoją armią), gdy przypomina się Monty Python - ale to Monty Python w depresyjnym nastroju. Nie umiem jednoznacznie powiedzieć, o czym właściwie jest to film. Może o daremności ludzkiej egzystencji i jej zasadniczej śmieszności? Wesoło w każdym razie nie jest, ale ciekawie - bardzo. [Paweł Mossakowski]
3 z 4
Druga szansa - 19 października
Dania, Szwecja 2014 (En chance til). Reż. Susanne Bier. Aktorzy: Nikolaj Coster-Waldau, Maria Bonnevie, Nikolaj Lie Kaas, May Andersen, Ulrich Thomsen
Mamy tu dwie pary mocno ze sobą skontrastowane pod względem życiowej sytuacji. Policjant Andreas (Coster-Waldau z "Gry o tron") mieszka z żoną Anną (Bonnevie) w domu nad jeziorem, chowając niedawno urodzone dziecko, synka Alexandra. Diler i narkoman Tristan (Kaas) żyje zaś w obskurnej melinie ze swoją dziewczyną Sanne (modelka Andersen), którą niekiedy szpikuje heroiną (dawno nie widziałem takiego ekranowego potwora). Oni również mają synka Sufusa w tym samym wieku co Alexander, którego haniebnie zaniedbują. Andreas - główny bohater filmu - żyje we względnym komforcie psychicznym, aż zdarza się nieszczęście, po którym podejmuje dość szaloną decyzję...
Jestem tu nieco tajemniczy, ale nie chcę sadzić spoilerów w filmie, który opiera się na dostarczaniu widzowi niespodzianek. Bier potrafi to robić. W jej filmach, nawet nieudanych jak "Serena", aż roi się od nieoczekiwanych zwrotów akcji, które mogą przyprawić o zawrót głowy. Nie są to drobne, korygujące kurs zwrociki, ale zwroty bardzo zasadnicze, kompletnie odmieniające sytuację i przekreślające wcześniejsze ustalenia - w "Drugiej szansie" ich też nie brakuje. Inna sprawa, że są niekiedy mechaniczne bądź naciągające prawdopodobieństwo psychologiczne, na czele z pierwszą, kluczową decyzją Andreasa.
Mam wobec filmu bardzo mieszane uczucia. Jest na pewno gęsty i intensywny. Bier korzysta w nim też z atrakcyjnej formuły kryminału, aby postawić ciekawe i niełatwe pytania natury etycznej (nie zdradzę, czego dotyczą, bo znów byłby spoiler).
Zawsze również sympatyzuję z jej generalnie antymieszczańską postawą - lubi pokazywać, że pod gładką powierzchnią wygodnego, mieszczańskiego bytowania mogą kłębić się demony. Dokonuje też w nim swoistej - i odważnej - demitologizacji macierzyństwa: czy naprawdę wszystkie kobiety muszą mieć dzieci? Ale wszystko to jest bardzo przykre w oglądaniu i - mimo optymistycznego i zbyt chyba łatwego rozwiązania - depresyjne.
Dół jest wszędzie, gdzie się obejrzeć: partner Andreasa Simon (Thomsen) musi być oczywiście alkoholikiem żyjącym w warunkach podobnych jak Tristan. Niektóre sceny są tak drastyczne, że rodzice - zwłaszcza młodzi - mogą ich nie wytrzymać. Strasznie dużo się tu też krzyczy, co jednak temperatury emocjonalnej filmu nie podnosi i bywa histeryczne. Kto jednak lubi takie ponure, skandynawskie klimaty oraz opowieści o zwykłych ludziach w niezwykłych okolicznościach - może się wybrać. [Paweł Mossakowski]
TOM OXLEY
4 z 4
Amy - 26 października
Wielka Brytania 2015. Reż. Asif Kapadia
Głośny już, znakomity i poruszający dokument o Amy Winehouse fascynujący również dla tych, którzy nigdy jej fanami nie byli. Bo jest też w filmie inny, podskórny bohater - współczesna popkultura.
Stereotypów wokół Amy Winehouse narosło mnóstwo, łącznie z tym największym: "Nie udźwignęła sławy". Reżyser filmu Asif Kapadia to twierdzenie odwraca. I pokazuje piekielnie utalentowaną wokalistkę, której przekleństwem okazało się to, że nie umiała kalkulować.
Wyłania się z tego filmu obraz zwykłej dziewczyny, która nie mówi jak absolwenci Oksfordu, nie zbawia świata, a w swoich piosenkach śpiewa o tym, co przeżyła - od miłosnych dramatów po próby wysłania ją na odwyk. Z dziennikarzami rozmawia nazbyt szczerze - nie umie udawać. Wchodzi na szczyt i stacza się na oczach całego świata, bo nie zdaje sobie sprawy z istnienia specjalistów od wizerunku.
Kapadia nie eksperymentuje z formą - chronologicznie, krok po kroku, odtwarza biografię Winehouse, wyrzuca gadające głowy (wszystkie wypowiedzi o wokalistce padają z offu), bardziej niż na muzyce skupia się na prywatnym życiu gwiazdy. To znakomity dokument choćby dlatego, że pokazuje współczesny świat, w którym cały czas zostawiamy za sobą multimedialne ślady. Kręcone przez rodzinę i znajomych filmiki, nagrane wiadomości na sekretarce, zdjęcia, notatki: z tych imponująco zebranych archiwaliów zbudowana jest pierwsza część dokumentu prezentująca młodziutką, mało znaną Winehouse.
W części drugiej pojawiają się już nagrania fanów, filmy i zdjęcia paparazzi będące jednak - sugeruje Kapadia - skrajnym, histerycznym przedłużeniem tej samej multimedialnej zabawy, którą prowadzimy na mniejszą skalę na co dzień. Wszyscy przecież relacjonujemy swoje życie w mediach społecznościowych, upubliczniamy zdjęcia, ekscytujemy się plotkami z wielkiego świata.
Rodzina Amy Winehouse ma wobec filmu oczywiste zarzuty. Czarnym charakterem staje się tu zakochany w popularności ojciec Mitch, a także mąż artystki Blake, który wprowadził Amy w świat hardcorowych narkotyków. Nie może też zabraknąć wątku zaszczucia przez media. Inna sprawa, że zdolnych, ale uzależnionych od alkoholu i narkotyków gwiazd jest mnóstwo. Z żadną jednak specjaliści od plotek i kpin nie obeszli się tak ostro, bo odsłonięta Winehouse stała się łakomym kąskiem.
Mam jednak nieodparte wrażenie, że o ile rzeczywiście Amy była "ofiarą" popkultury, to w zupełnie innym sensie. Jeśli miłość, to tylko histeryczna. Jeśli muzyka, to tylko wydarta z trzewi. Jeśli życie, to wyłącznie od skrajności w skrajność, na wiecznym haju. Pośród dziesiątków gwiazd pieczołowicie budujących swój wizerunek była swego rodzaju dziwolągiem, bo nie potrafiła przyjmować pozy, trzymać dystansu. Perfekcyjnie wcieliła mit artysty straceńca, który musi źle skończyć - nosiła przecież ten mit pod skórą od zawsze. [Paweł T. Felis]
Wszystkie komentarze