W bloku przy ul. Miłej w Rzeszowie doszło do tragedii. Mieszkanie było całe w krwi. 27-latka otrzymała kilkanaście ciosów w różne części ciała. Nikt jednak nic nie słyszał. Sąsiedzi się nie znają. Nie rozmawiają ze sobą.
Blok przy ulicy Miłej na rzeszowskim osiedlu Drabinianka jest nowy, ładnie wykończony. Wchodzimy na trzecie piętro. Po drodze mijamy kolejne mieszkania. Przed niektórymi drzwiami stoją buty, nawet kilka par, przed innymi wózek dziecięcy. Jest pusto i bardzo cicho. Korytarze, przy których znajdują się mieszkania, mają kształt litery L. Lokal, w którym wydarzyła się tragedia, znajduje się na samym końcu dłuższego ramienia "elki".
Przed drzwiami leży plastikowy worek z nieznaną zawartością i kolorowa, papierowa torba z jedzeniem zamówionym w jednej z firm dostarczających posiłki w pudełkach. Dostawca jakby nie zauważył, że na szarych drzwiach są trzy paski papieru z napisem "Policja. Nie zrywać". To one wskazują, że wydarzyło się tutaj coś niepokojącego.
Wszystkie komentarze
Dokładnie, to jest przerażające jak bardzo w dziennikarzach tkwią jeszcze takie bezsensowne klisze, które tylko tak naprawdę normalizują przemoc!
Mam dokladnie to samo odczucie.
Tu nie chodzi o to, że przemoc jest mniej ważna czy mniej szkodliwa od atrofii stosunków sąsiedzkich. Tu raczej chodzi o to, że podobne akty przemocy (zabójstwa, samobójstwa rozszerzone, przemoc domowa) są niestety zjawiskiem znanym od wieków, natomiast tak silny rozkład więzi społecznych na poziomie mikro to cecha charakterystyczna dla obecnego stulecia. Takie ujęcie nie żadna "normalizacja przemocy" (bo nikt tu przemicy nie lekceważy), tylko obserwacja socjologiczna, moim zdaniem trafna. A samo zjawisko jest bardzo szkodliwe m.in. dlatego, że jak się sąsiedzi nie znają i nie utrzymują kontaktów, to potencjalnemu przestępcy łatwiej kogoś skrzywdzić.
Na drugim biegunie jest "wszyscy wiedzieli/słyszeli/widzieli" nikt nic nie zrobił/nie zareagował/nie zgłosił. Nie wińmy przede wszystkim silnego rozkładu więzi rodzinnych/sąsiedzkich bądź silnych więzi rodzinnych/sąsiedzkich, bo przyczyny takich zachowań są bardzo złożone i chyba trudne do ujęcia bez profesjonalnych badań socjologicznych. Może po prostu tak się złożyło, że mieszkańcy tego bloku wyszli ze społeczności, w których każdy wszystko o wszystkich wiedział i nie żałował języka, żeby o tym pytlować gdzie się da i mają dość takiego stylu życia, i chcą żyć w spokoju, po swojemu, bez sąsiadek zaglądających do domu, garnków i łóżka. Ten tekst jednak napisano w taki sposób, jakby to, że do takiego zdarzenia doszło, był winą mieszkańców bloku. Nie da się szanować cudzej prywatności, zaglądając komuś do mieszkania i życia. I nie da się chronić własnej prywatności, pozwalając innym na to samo. Największe dramaty dzieją się w ciszy, nawet jeśli słychać awantury.
Oczywiście, zabijanie kobiet przez ich partnerów to niemalże tradycja! Może warto napisać kilka artykułów kwestionujących tę społeczną normalizację przemocy wobec kobiet, zamiast powielać ten rys kulturowy? (Co to za bzdura z tym 'samobójstwem rozszerzonym? To jakiś eufemizm na zabijanie kobiet przez ich partnerów? Jak ktoś kogoś zabija to nie jest to samobójstwo)
Zgadzam się. Przerażające i bezsensownie jest to, że artykuł zajmuje się tym czy szczekał pies sąsiadów i co mówi pani w Żabce, a nie tym, że młoda kobieta straciła życie w bestialskim morderstwie. Co robimy aby zabójstwom kobiet przeciwdziałać w 21. wieku?
O to to to.
gdyby sąsiedzi się znali to co by to zmieniło? Zabójstwo miało miejsce w mieszkaniu, nie na zewnątrz. A nikt nikomu po mieszkaniu nie chodzi. Nawet jakby coś zauważyli, to zanim zdążyliby zainterweniować byłoby po wszystkim. I niekoniecznie ktoś by się zbliżył ryzykując śmierć od noża.
Tzw. "samobójstwo rozszerzone" często popełniają kobiety. Głównie zabijając własne dzieci.
To się nazywa sprzedali łojcowiznę i wyjechali do miasta.
po prostu wieś. wyśmierdzą się sąsiadom
Do mniasta.
Też zwróciłem na to uwagę, szok. Gdzie ci ludzie wcześniej mieszkali?
No może mieszkali na wsi, i co z tego. Czy to oznacza, że można nimi gardzić i się wyśmiewać?
Można. Nawet trzeba.
Na wsi buty wystawione przed drzwiami nie śmierdzą sąsiadom, ale w bloku potrafią zasmrodzić całą klatkę schodową.
Takie drastyczne zabójstwo w przyjemnej okolicy to statystycznie wielka rzadkość, choć z drugiej strony to typowe zdarzenie jeśli chodzi o demografię osób: zabójca-partner / ofiara-partnerka. Wolałabym, aby piszący o takich zdarzeniach starali się napisać o psychopatologii takich zabójców, a nie zwalać winę na bogu ducha winnych sąsiadów, bo się „nie interesowali”.
To jak by cię ktoś miał szlachtowac we własnym domu to ci takiej postawy sąsiadów nie życzę.
To jest naprawdę niedorzeczne, oczekiwanie że wszyscy mają mieć szklane kule. Oczywiście inaczej bym zareagowała gdybym usłyszała wołanie o pomoc. Ale w przypadku hałasu czy kłótni? I mówię o kłótni, nie o awanturze z latającymi meblami.
Bardzo proszę, by napisał tu ktoś kto usłyszal krzyki kłótni u sąsiadów i poszedł zapytać czy wszystko w porządku. Albo ile razy słyszał, nie poszedł, i wszystko było i jest ok.
Ten polski indywidualizm i sobiepaństwo doprowadzony jest już do absurdu. Jak ktoś się wprowadza, nowy pojawia w klatce to nikogo to nie interesuje? Nikt nie zagada, nie zamieni słowa, nawet dla własnego bezpieczeństwa - kto, po co i dlaczego? W Skandynawii jest coś co nazywa się straż sąsiedzka, mają nawet poprzyklejane specjalne plakietki. Polega to na tym, że każdy z sąsiadów reaguje na różne nietypowe zdarzenia u sąsiadów, zachowuje czujność, gdy pojawia się ktoś nowy, np. lokator. Zadają pytania, obserwują ale też pomagają i okazują życzliwość. Dzięki temu wszyscy czują się bezpiecznie w swojej okolicy, czują że przynależą i mają do kogo zwrócić się z drobnymi sprawami. Należy zadać pytanie, kto wychowuje nowe pokolenia Polaków w taki sposób, że doszło do totalnej atrofii naturalnej zdolności tworzenia relacji? To jest po prostu zjawisko prowadzące do samozaorania społeczeństwa.
Ale nie rozumiem co takie wypytywanie i czujność miałaby niby zmienić w takiej sytuacji jak ta z artykułu? Przecież taka kobieta, nawet jeśli mówicie sobie zawsze dzień dobry, jeśli wiesz o niej, że pracuje jako sekretarka, że ma nowego partnera o imieniu Marek, i że on jest kierowcą, raczej nie zwierzy ci się z problemów w związku. A nawet JEŚLI się zwierzy to jak masz niby antycypować, że ten facet to przyszły zabójca czy nie?
Ja po prostu nie widzę związku między postawą sąsiadów a tym, czy podobnym, zabójstwem. To nie była melina, to nie są porachunki, to nie jest dilerka, że coś wygląda grubo podejrzanie i możesz zglosić to na policję. Poza ewidentymi
przypadkami gdy zobaczysz kogoś z siniakami, podbitym okiem, to naprawdę niewiele możesz zrobić, by zapobiec, chyba że nakryjesz kogoś na gorącym uczynku. Zapobiec bardziej może rodzina takiej osoby, która może znać lepeiej dynamikę i szczegóły takiego związku.
Z takim drobnym zastrzeżeniem, że w Skandynawii zainteresowanie nowym lokatorem/mieszkańcem to wyraz zainteresowania, chęć dowiedzenia się kim jest, poznania go, udzielania pomocy, gdy jest potrzebna. U nas to miało i ma to charakter represyjny. Jeszcze na początku lat 70. XX wieku było coś takiego jak trójki rodzicielskie składające się z 2 rodziców i nauczyciela, których zadaniem było spacerowanie po mieście w określonych porach (wieczorem albo po zmroku, zależnie od pory roku) i kontrolowanie, czy na przykład młodzież, także licealna i pełnoletnia, nie chodzi się po mieście i nie przebywa tam, gdzie - zdaniem owych trójek klasowych - być nie powinna. Jeśli trzeba było, albo i nie trzeba, ale się chciało pójść do kolegi z klasy mieszkającego na drugim końcu miasta albo na przedmieściach i się natknęło na takie gremium, to trzeba się było spowiadać: po co, do kogo, dlaczego teraz. Skutki takiego spotkania miłe nie były. Pomysł taki (w odniesieniu także do dorosłych) próbował całkiem niedawno reaktywować były już senator pewnej partii w jednym z miast wojewódzkich. Współczesne pokolenie ma dość ciotek, stryjenek, sąsiadek ingerujących w każdą sferę życia, ich wścibstwa i "dobrych" rad na temat tego, jak się powinno i jak należy żyć. Chcą sami wpływać na swoje życie i sami nim kierować. Człowiek wychowany i żyjący w bezpiecznym kraju i otoczeniu jest raczej ostrożny/czujny w odniesieniu do obcych osób, ale chyba nikt zakłada, że każdy nowo poznany człowiek, to psychopata, który chce skrzywdzić, a zwłaszcza gdy jest to ktoś, kogo się już jakiś czas zna.
Niektórzy mieszkańcy domów jednorodzinnych mówią podobnie (głupio). Że "dobry sąsiad zawsze zerknie na twój dom, jak wyjedziesz i dzięki temu będzie bezpiecznie".
Tak, nie będzie miał nic innego do roboty, jak tylko w środku nocy patrzeć, czy nikt nie łazi po twojej posesji ;)
Jasne, fajnie mieć dobre kontakty z sąsiadami. Miło jak sąsiad wychodząc z domu, zwróci uwagę na naszą niedomkniętą furtkę. Albo wystawi nasze śmieci przed dom, żeby je zabrano.
Ale niektórzy piszą o tym tak, jakby sąsiad to było cudowne wybawienie, zastępujące alarm i ubezpieczenie domu.
O to wy życzcie. To przykre.
Z cytatu funkcjonariusza wynika ze tam była rzeź. Kobieta raczej wzywała pomoc. Panie które szły żurawia tez nie wpadły by zadzwonić do służb. Byc moze udałoby sie uratować te kobiety.
Jakoś żaden rząd przed wyborami nie obiecuje walki z tym problemem. Ciekawe, nie? Przypominam, że wg danych policji od momentu zbierania takich danych w Polsce co roku ginie około 500 kobiet z rąk swoich partnerów - Polaków i katolików.
Mieszkam w centrum niewielkiego miasta. Mam konkakt z sąsiadami, do których należą sąsiednie domy. Mają oni też klucz od mojego domu (w razie czego), a ja mam ich klucze. Nie mam natomiast kontaktu z sąsiadami, którzy swoje mieszkania wynajmują. Przychodzą i odchodzą. Ściany między naszymi domami są grube (podwójne), więc też nic nie mógłbym nic o nich powiedzieć, gdyby doszło tam do zbrodni.
Wspaniale, to jak dojdzie do kradzieży w Twoim domu, to ubezpieczyciel nic nie wypłaci, bo udostępniasz dom obcym ludziom.
Tak, jasne. Złoży oświadczenie ubezpieczycielowi, że daje klucze sąsiadom :)
Gości też przyjmować nie można. A i lepiej mieszkać w jedną osobę. I psa nie mieć, bo może coś wynieść. Ech
i co ci te klucze u sasiadow pomoga, gdy wspolmieszkaniec postanowi cie zaszlachtowac? tyle tylko, ze szybciej znajda twoje zwloki
A że sprawca popełnił samobójstwo, to nie zmienia faktu, że był sprawcą.
W moim mieście parę lat temu było zabójstwo z zazdrości, po którym sprawca skoczył z wieżowca, ale przeżył, bo wpadł w gałęzie drzewa. Mam szczerą nadzieję, że cierpi.