Klienci nazywają go "złotoustym Dawidkiem", bo potrafi być wyjątkowo przekonujący. Płacili mu zaliczki zaraz po podpisaniu umowy: po kilkadziesiąt tysięcy, ale były też wpłaty ponad 100 tys. zł. A potem jeszcze więcej, "bo materiały podrożeją". Budowlaniec kusił szybkimi terminami, ale często nie wbił nawet łopaty.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.