To droga do awansu i większych pieniędzy. Płacą polskie uczelnie. - To nie w porządku, że osoby, które nie mają dorobku, próbują obejść przepisy - mówi dr hab. Grzegorz Krawiec, profesor Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie.
Jeżeli masz informacje o "bułgarskich habilitacjach", skontaktuj się z Autorką. E-mail: agata.kulczycka@wyborcza.pl.
Na Wydziale Zarządzania Politechniki Rzeszowskiej jest ośmiu doktorów habilitowanych, którym stopnie naukowe nadały uczelnie bułgarskie: w Warnie, Sofii i Płowdiw. Wydział chwali się nimi na swojej oficjalnej stronie. Jakość i rzetelność uzyskania tytułów budzi jednak wątpliwości w środowisku i wśród tych, którzy przechodzili ścieżkę habilitacji w Polsce.
Wszystkie komentarze
Z jednej strony tak z drugiej powszechne kumoterstwo powoduje że wszystkie zdolne osoby szybko rezygnują z kariery zawodowej na polskich uczelniach i uciekają albo na zachód albo do sektora prywatnego, a na uczelni zostają mierni bierni ale wierni.
Tak robi się w myśl zasady;
że i gó..no smakuje wybornie jeśli jest spryskane perfumami !!!
A z którego w tym kraju nie wali?
W Polsce jest ponad 21 tys. doktorów habilitowanych (pracujących naukowo). To, że znajdzie się wśród nich kilka czarnych owiec, to jeszcze nie dowód wyjątkowego zepsucia akurat tego środowiska. Zwłaszcza, że przeciętny miłośnik PiS legitymuje się raczej wykształceniem podstawowym lub średnim, a im wyższy poziom edukacji, tym mniej pisowskiego suwerena.
Hahaha raczej większość to czarne owce a nie kilku te 21 tyś jakos nie potrafi nic sensownego opublikować
Kłopoty z logiką? Przecież gdyby polskie środowisko naukowe obniżało standardy, to nie byłyby potrzebne sztuczki z habilitacjami z Bułgarii czy Słowacji. Cały ten wyjazdowy cyrk habilitacyjny bierze się stąd, że polskie środowisko naukowe, głodzone i deprawowane przez naszych polityków i społeczeństwo na wszelkie sposoby, wciąż jeszcze usiłuje się bronić przed zalewem miernoty. Ale spokojnie, kropla drąży skałę, przyzwoici naukowcy przejdą na emeryturę lub wymrą, rozsądnych młodych się zniechęci (teraz wreszcie zrozumieli, że fatalne pensje i warunki pracy w polskiej nauce to nie pomyłka czy przejściowa trudność, tylko realizacja wyraźnego zamówienia społecznego, niezależnie od tego, kto w danym momencie sprawuje rządy), PAN się rozwali i kamień na kamieniu nie zostanie. A ile potem będzie okazji do dalszego reformowania i rytualnych narzekań!
Powiedział superrecenzent setek habilitacji - Burkosław.
Misiu ile tych habilitacji jest potem publikowanych w ŚWIATOWYCH czasopismach? Publikacje w pseudowydawnictwach uczelnianych to miałem na studiach
W większości to gnioty
Ludzie jeżdżą tam gdzie nie muszą się łasić i robić tego całego cyrku z płaszczeniem się przed dworem, kuluarowymi rozgrywkami, deklarowaniem się po określonej stronie plemiennej itp.
Naukowcy to są jednak mądrzy ludzie i wiedzą jak działać mądrze.
Osoba, która nie ma mocnego dorobku naukowego i "jeździ" po tytuł na uczelnię z naukowo trzeciego świata (bo nikt inny tytułu jej nie da) NIE JEST NAUKOWCEM!!!
.
Taki "profesor" jest jedynie przebierańcem. I, niestety, przebierańców jest u nas bardzo dużo. Również takich, którzy nie pojechali na wycieczki.
Jeśli ktoś cokolwiek bada i/lub pisze, publikuje, bez problemu robi habilitacje w Polsce. Legendy o prześladowanych są legendami (tzn. pewnie zdarzają się takie przypadki, ale są statystycznie pomijalne). Najczęściej nawet bardzo słaby dorobek w Polsce przechodzi, czasem oblewa się kogoś ze słabym dorobkiem (wtedy płacz, że pokrzywdzony - może i pokrzywdzony, bo inni słabi przechodzą). A tak w ogóle, to habilitacja nie jest obowiązkowa, więc wszelkie bułgarskie kpiny można/należy tępić.
Legendy są rzeczywistością. Spróbuj w swojej pracy odkryć, że tuzy dyscypliny wyciągały błędne wnioski. Ujawniasz, publikujesz, składasz papiery do hab i zonk! Któż Cię recenzuje? Wspomnianej tuzy, którym zabrałeś splendor. Zgadnij, jaki wynik...
Bredzisz jak potłuczony, ci ludzie (być może) zasługują na liche magisterium, a nie na habilitację.
Dokładnie powszechne kumoterstwo powoduje że wszystkie zdolne osoby szybko rezygnują z kariery zawodowej na polskich uczelniach i uciekają albo na zachód albo do sektora prywatnego, a na uczelni zostają mierni bierni ale wierni.
"Osoba, która nie ma mocnego dorobku naukowego i "jeździ" po tytuł na uczelnię z naukowo trzeciego świata (bo nikt inny tytułu jej nie da) NIE JEST NAUKOWCEM!!!"
Czyli do Polski?
Bzdura. Tę rzekomą "uznaniowość" zawsze podkreślają ci, których dorobek jest po prostu za słaby na habilitację. No to ... do Bułgarii!!!
No najwyraźniej nawet na Polskę jest za słaba, skoro plecie o "uznaniowości". Znacznie częściej zdarza się habilitacja mimo zbyt słabego dorobku, niż odrzucenie habilitacji przy porządnym dorobku.
Tak tak. Sorki misiak znam całkiem sporo osób które robią karierę naukową w krajach zachodnich a w Wolsce miały problem z doktoratem bo nie właziły w tyłek odpowiednim osobom. Polska nauka akademicka niczego nie publikuje w światowych gazetach nie prowadzi badań. Wiesz jak wygląda droga do habilitacji? Po magisterce na doktorat zostaje parę% studentów z tych kilki % może 2% to są osoby które chcą się naukowo rozwijać reszta to miernoty które po prostu nie dostały pracy. z tych 2% zdolnych większość daje sobie spokój z bagnem polskiej edukacji po max roku i idzie do sektora prywatnego lub na uczelnie zachodnie.
Tylko z doktoratem? A z maturą problemu nie miały? Eeee, to widać w liceum właziły w tyłek, no bo jak to? Bez włażenia by maturę zrobiły?
Maturę w polsce byle małpa zda. Widać lubisz to kumoterstwo misiu i boisz się o posadkę
wg słownika naukowiec to "osoba pracująca naukowo". nic nie ma o habilitacji. można stosować metodą naukową i nikt nie sprawdza czy masz doktorat. to właśnie polski system prawny jest śmieszny i równorzędnie wynagradza wybitnych specjalistów z trudnych dziedzin, jak i lejowodów od robienia hałasu.
Ale grantu bez afiliacji nie dostaniesz.
Ja się nie muszę bać. Zwłaszcza widząc poziom potencjalnej konkurencji - tej, która najwięcej narzeka.
Dostaniesz wszędzie poza Polska tylko tu takie towarzystwo wzajemnej adoracji samo sobie granty przyznające
Bułgaria nie jest pod względem naukowym trzecim światem, chyba że również Polskę tak zakwalifikujemy. Generalnie to ta sama, niezbyt wysoka, liga.
Matura czy tzw. magisterka jest jednak znacznie łatwiejsza od doktoratu. Tutaj jednak nie chodzi tylko o merytorykę, po prostu ten polski nieprzejrzysty system służy jednemu celowi - ograniczeniu konkurencji.
Po wpisach widać jak bardzo się boisz że coś się zmieni i trzeba będzie pokazać "dorobek"
A skąd to przekonanie, że tym trzecim światem jest akurat Bułgaria, a nie Polska?
.
W cywilizowanych naukowo krajach (wyjątkiem jest tutaj Francja) takich jak USA, Wielka Brytania, czy Chiny, nie ma habilitacji, a podstawą systemu są konkursy na stanowiska (prawdziwe konkursy, nie takie jak w Polsce). Wygrywając konkurs zostaje się profesorem... np. na 4 lata. A potem kolejny konkurs. Taki system daje dużo czasu na prowadzenie badań (dobra nauka nie robi się w pięć minut), a jednocześnie nie pozwala osiąść na laurach.
.
W Polsce takie pomysły budzą zwykle protesty "BO PRZECIEŻ...!!!". Moim zdaniem wynika to głównie ze świadomości dużej części profesury, że gdyby wziąć pod uwagę np. ostatnie 10 lat, to jej dorobek jest marny lub wręcz żaden (dotyczy to części profesury, moim zdaniem większości). Piszę to będąc profesorem, który ogląda tą degrengoladę od środka. Proszę zauważyć, że w systemie prawdziwych konkursów na stanowisko profesora, "wycieczki po habilitację" nie mają sensu, bo w konkursie oceniany jest dorobek, a nie tytuł.
.
Zwłaszcza przykład Chin powinien pobudzać naszą wyobraźnię. W ciągu ostatnich 20-30 lat Chiny startując z pozycji całkowitego niebytu (coś jak Polska), stały się światową naukową potęgą. Dlaczego? Bo selekcjonują najlepszych i zmuszają ich do (umiarkowanego) konkurowania. A finansowanie nauki (podobnie jak w USA) jest w dużym stopniu oparte o system zdobywania grantów, a nie o dotację z ministerstwa dla uczelni.
.
U nas, niestety, nowa władza, idzie w dokładnie odwrotnym kierunku.
1. Pieniądze idą na wszystko tylko nie na naukę.
2. Minister nie ma żadnego pomysłu i woli, żeby cokolwiek realnie zmienić w systemie awansów.
3. NCN (który można lubić, albo nie, ale jest to JEDYNA instytucja naukowa, która realizuje WSPÓŁCZESNE wzorce zachodnie i robi to z dobrym skutkiem) jest nadal głodzony, tak samo jak za PiS. A wystarczyłoby dać dodatkowe pieniądze NCNowi właśnie, a nie uczelniom. Pieniądze z NCN trafiłyby wtedy do tych uczelni, których naukowcy umieliby zdobyć grant. Niestety, w Polsce to nie przejdzie.
Z tymi Chinami też chyba żartujesz… czy Ty wiesz, jak się tam „robi” wyniki? Chętnie coś o tym ci opowiem - 5 lat doświadczenia na miejscu…
Oczywiście, mają trochę sukcesów naukowych, ale to promil, do tego sponsorowany przez partię komunistyczną (tylko dziedziny na których zależy partii) czyli tylko praktycznie nowe technologie. Parie zmuszają biznes do finansowania badań. Pełna wolność naukowa :) Za to w naukach społecznych nie istnieją.
nauki spoleczne? to jakis oksymoron
Na zachodzie nie ma habilitacji, ale jest 'tenure'. Końcowy efekt jest taki sam.
Niestety, dopóki poziom doktoratów nie wzrośnie, habilitacja jest potrzebna (wypowiadam się dla nauk inżynieryjno-technicznych). Habilitacja znacznie zwiększa prawdopodobieństwo, że ktoś ma kompetencje do prowadzenia badań i kierowania zespołami. Generalnie procedura habilitacji jest obiektywna i każdy, w miarę zdolny przejdzie ją bez problemu. W rzetelne konkursy na stanowiska nie wierzę, ponieważ zarządzają nimi uczelnie i realizują interesy własnych pracowników.
W Chinach robi się śmieciową naukę i generuje cytowania np. za pomocą czasopism drapieżnych. Ale najlepsi są po prostu najlepsi i są światowej elicie i to tłumnie. O wolności słowa i badań w zakresie nauk społecznych nie pisałem, bo Chiny to kraj autorytarny. Niemniej jednak wynik zrobili głównie dlatego, że zaadaptowali u siebie model amerykański.
I w ostatnim zdaniu dotknąłeś sedna problemu. Władze uczelni wybierają... JEJ PRACOWNICY! Czyli jest to komuna do potęgi. Czy to dziwne, że ten system nie działa? Nie, to oczywiste. I żadna kasa tego nie zmieni.
.
Obecny minister to typowy uczelniany dziadek, który tej komuny nie zakończy.
A co to nauki społeczne? Liczy się prawdziwa nauka
dawno tak nie jest, Chiny to naukowa potęga.
Ale dopóki habilitacja jest, nie powinno się uznawać namiastek z Bułgarii.
Widzę kolejny M.B.A.W (mierny bierny ale wierny) boi się że gdyby wprowadzić normalne konkursy to nagle by się okazało że dorobek żaden.
Taki np.liberalizm,który,jak się zdaje,Burkoskaw wyzbaje,ti w ogóle teoria filozoficzna. Zgroza!!Gdzie tu nauka???
To dodaj sobie historię, część ekonomicznych. W sumie skoro nawet nie znamy prawdziwego PKB Chin, to trudno mówić o uprawianiu nauki w tej dziedzinie
Autorytarne Chiny jako przykład? To sprobuj napisać doktorat o masowym łamaniu praw człowieka i Orwellowskiej kontroli nad tamtejszym dyskursem.
Szokujące, że ktokolwiek w Europie podaje Chiny jako wzór di naśladowania. Chyba wynika to z braków w edukacji i rozumienia czym jest nauka.
Chinczycy maja kilka dobrych uczelni, ale uczelnie prowincjonalne czesto korzystają z wykładowcow zagranicznych. Prowadzac zajecia na jednej z nich, spotykalem wykładowców z kilku krajow europejskich, nawet z Republiki Poludniowej Aftyki.
To samo chcialem napisać. Dodam, że obecnie zostanie profesorem uczelnianym nie wymaga habilitacji i tylko patrzec jak namnożą sie doktorzy, profesorowie uczelni. Ale co tam, za komuny natknąłem się na magistra profesora ( i to tytularnego)
Nie, nauki o tym jak funkcjonuje społeczeństwo.
Nie, tenure dostaje ktoś kto wcześniej przez wiele lat pokazywał, 10-20, że potrafi prowadzić badania na wysokim poziomie, pozyskiwać granty, kształcić studentów i doktorantów itp itd.
A kto ma wybierać? Lud w wyborach powszechnych? Minister? Prezydent?
Właśnie "za komuny" rektor był mianowany, więc zanim palniesz coś równie głupiego jak to o "komunie", to najpierw spróbuj dowiedzieć się cokolwiek o uczelniach.
A obecny minister to akurat z uczelniami nie ma nic wspólnego (co zresztą wiele osób mu zarzuca).
Widzę, że kolejny frustrat, któremu odwalili doktorat (albo wręcz nie przyjęli na studia doktoranckie). Nic to, spróbuj w Bułgarii!
Habilitacja nie ma nic wspólnego z poziomem doktorantów. Habilitacja ma zastąpić obsadzanie katedry za pomocą konkursów na kontrakt ograniczony w czasie. Uczelnia wybiera w konkursie najlepszego kandydata, więc żadne tytuły nie są potrzebne.
Pudło. O awansach strażaków decydują strażacy, o awansach górników decydują górnicy, itp itd. Trzeba znać fach by ocenić czy ktoś się nadaje. Problemem jest brak konkursów na obsadzenie katedr. W Polsce nie ma ani katedr, ani konkursów, są twory katedropodobne i konkuropodobne.
Ale po co nie chce należeć do towarzystwa miernot. A tym w Polsce jest doktorat. W przeciwieństwie do doktorantów od razu po studiach poszedłem do pracy w zagranicznej firmie. Pamiętam kto szedł na doktorat ludzie ledwo wyciągający 3 którym musiałem tłumaczyć podstawowe rzeczy. Dziś część z nich na habilitacji nie mają ANI JEDNEGO artykułu w światowej prasie wszystko w wydawnictwach uczelnianych coś co ja miałem na etapie studenta.
Na uczelni tak naprawdę szanowałem jednego doktora hab było to człowiek który przepracował lata w przemyśle i dopiero na starość zrobił habilitację i naucza, a dziś też z pogardą wypowiada się o doktorach hab z inżynierii którzy ani jednego dnia nie przepracowali w przemyśle nie wykonali ani jednego projektu instalacji przemysłowej, ba nawet żadnego prototypu czy obliczeń teoretycznych nie wykonali tylko klepanie tych samych teoretycznych opracować w kókło.
A ja zrobiłem doktorat i pracuję od kilkunastu lat w międzynarodowej firmie. Prawda jest taka, że bez doktoratu, jeżeli pracujesz w obszarze B+R, nie masz szans na awans.
Aaa, czyli ekonomia, prawo, pedagogika to nie prawdziwa nauka.
wiem, bo w tym siedziałam. I choć na Fudanie, Tsinghua czy Beida są mocni studenci (dostają się tylko najlepsi na uczelnię jako taką, a nie na poszczególne kierunki), to już z wykładowcami bywa różnie plus oczywiście to, co mogą a czego nie mogą wykładać. Te najlepsze uczelnie opływają naukowców ze Ivy League - zazwyczaj tzw. ABC (American Born Chinese), których Chińczycy kuszą giga kasą oraz uderzaniem w patritotyczne tony (przecież jesteś prawdziwym Chińczykiem - twoja ojczyzna jest tylko jedna etc.) jednak jest jeden problem - często nikt ich na tych uczelniach nie widział. Istnieją wyłącznie na stronach internetowych, listach płac i oczywiście (albo przede wszystkim) tabeleczkach rankingowych do Listy Szanghajskiej, ewentualnie QS-a czy THE. Jednak w ten sposób badań się nie zrobi ani nie przekaże wiedzy
Dokładnie, na mojej uczelni na emeryturę przechodzą ludzie bez tytułu profesorskiego, którzy habilitację zrobili jeszcze w PRL. Tzn. że przez następne 30lat raczej się ślizgali.
"Aaa, czyli ekonomia, prawo, pedagogika to nie prawdziwa nauka."
Tak prawdziwa nauka coś tworzy. To są co najwyżej zawody nie wiadomo czemu podniesione do ranki nauki
Pracuję w dziale R&D Duńskiej firmy z branży automotive nikt nawet w laboratorium doktoratu nie ma firma największa w Europie, zatrudnia sporo specjalistów. G prawda że bez doktoratu nie ma szans na rozwój w prywatnych firmach nie patrzą na papierek tylko na to co umiesz.
NCN to straszne bagno: nieprzejrzyste kryteria oceny wniosków (większość jest odrzucana przez urzędników na zasadzie "widzimisię" i nie dopuszczana do oceny merytorycznej), współczynnik sukcesu 8%. Kiedy granty przyznawał KBN i MNiSW, była szansa otrzymać grant na dobry projekt. Teraz liczy się tylko nazwisko kierownika projektu: są nazwiska "lepsze" i "gorsze", i to nie zależy od dorobku naukowego.
W Chinach są gigantyczne nakłady na naukę. Na całym świecie 95% nauki to śmieci, 5% ma jakąś wartość, a może promil z tych 5% to perły. Tak działa nauka, inaczej się nie da. U nas kolejne rządy skąpią pieniędzy na naukę, a "suwerena" nastawiają wrogo do naukowców. W chłopskiej Polsce rządy rozumieją naukę, jak mały Jaś: dziś damy naukowcom 5 zł i jeśli jutro nie zwróci nam się z tego 5000 zł, to naukowcy są źli i więcej im nie damy.
Spoko, a tymczasem rektor UWr będzie miał bajerancką limuzynę z kilkaset tysięcy..
Zgadza się - ich wyniki są widoczne, bo jednak jest tam dużo więcej naukowców niż w PL. Choć trochę ma racji math_rules - u nich rozwój jest widoczny, ale też i finansowanie inne.
A dlaczego uważasz, że to namiastki?
Tak, dokładnie jest!
Dokładnie TAK!
A pokaż mi przepis konstytucji, w którym mowa jest o profesurze belwederskiej.
Stoi w uprawnieniach prezydenta, że przyznaje. Czyli musi być. Ale nie musi cokolwiek merytorycznego znaczyć.
"Naukę uprawia się dla osiągnięć, a nie stopni i tytułów."
Pytanie jest takie: kto decyduje, ze dany naukowiec rzeczywiscie ma te osiagniecia, czy ich jednak nie ma?
Czy fakt, ze dana osoba niczego nie robi powinien byc pozostawiony bez zadnej interwencji i konsekwencji, czy nie?
Nie, nie stoi. Przeczytaj konstytucję, nie ma tam na ten temat ani słowa.
W uprawnieniach prezydenta, ale nie w konstytucji. A poza tym owszem, prezydent nadaje (a nie "przyznaje"), ale na wniosek Rady Doskonałości Naukowej. Nie ma wniosków - nie ma komu nadawać.
U nas dla stopni które dają synekury i kasę z budżetu dożywotnio
Peer review decyduje. Puścili ci artykuł w dobrym czasopiśmie - masz osiągnięcie. Nie opublikowałeś nic przez x lat - dostajesz kopa. Koślawy to system, ale działa lepiej, niż dolepianie sobie kolejnych gwiazdek na pagonach.
Zaiste nie stoi, polepiłem kartki, przepraszam, mea culpa. No to won z profesurą belwederską też.
A kto oceni, czy czasopismo dobre czy " drapieżne"?
Dowolne pismo, gdzie jest peer review?
Bo na przyklad jak sie patrzy na impact factors roznych tytulow, to jednak wsrod tych, ktore sa peer reviewed, sa znacznie bardziej i mniej wazne.
Dodatkowo, popularne obecnie pre-printy na stronach takich jak arXiv rowniez moga byc uwazane za osiagniecie, a one nie sa peer reviewed. Niektore z nich sa cytowane tysiace razy.
Nie jest to prosty temat.... niestety.
Na świecie, w konkursach wybiera się najlepszych kandydatów do obsadzenia katedry. Liczy się dorobek zawody (nie tylko naukowy) nie tytuły. Kariera polega na obejmowaniu coraz większych katedr na coraz lepszych uczelniach.
Jesli nie jestes w stanie ocenic rangi czasopisma w TWOJEJ dziedzinie, to chyba wybrales zly zawód.
Tak, oczywiscie.
Mi jedynie chodzi o to, jak ocenic, ze ten kandydat jest lepszy od innego, czy tez ze dorobek naukowy tej osoby jest wiekszy, niz innej.
To wazne dla ewaluacji naukowcow, bo zeby ocenic, co robia, czy dobrze pracuja, ktos musi sie przyjrzec ich dorobkowi.
Ja moge ocenic pismo w mojej dziedzinie. Oczywiscie.
Pytanie jest takie, czy zespol osob, albo system, ktory ocenia moja prace, zgodzi sie ze mna, ze rzeczywiscie to jest bardzo dobre (lub troche mniej dobre..) czasopismo w mojej dziedzinie.
zwykle tak jest że uczelnie mają starszych naukowców którzy uczą się RÓWNIEŻ z dorobku młodszych. jeśli nauczyli to znaczy że rozwój jest. tak jest zwykle na uczelniach na świecie.
o zjawisku że "dana osoba niczego nie robi" na świecie się nie słyszy: pracują wszyscy - od personelu sprzątającego do rektora. przecież inaczej nie można, nie ?
Oj, mozna, mozna.
Na calym swiecie, jak nie ma jakiegos rozpedu, jakiejs stymulacji, ludzie zaczynaja zasypiac. Ludzie sa wyrzucani z pracy, a bywa ze i instytuty sa zamykane.
Ale wlasnie chodzi o to, aby system generowal ta stymulacje. Aby system wymuszal mechanizmy dzialania, ktore prowadza do ulepszania, do produkowania wynikow i ogolnie do pracy. Ludzie w Polsce nie roznia sie przeciez jakos specjalnie od ludzi w innych czesciach swiata. A jednak, w tych innych czesciach swiata, jakos to sie kreci. Co wiecej, jak Polacy tam pojada, to wchodza w ten lokalny system, i pracuja produktywnie, jak cala reszta. Zwykle znacznie produktywniej, niz w Polsce.
W Polsce brakuje tego systemu wymuszajacego jakosc i brakuje pieniadzy. Te dwie rzeczy sa konieczne, rownolegle. Jedna z nich nie wystarczy, musza byc dwie na raz.
dziękuję za spostrzeżenia. Zwróć jednak uwagę że zacząłeś od polskiego "nie takei rzeczy na świecie" i mówisz że "jakoś to się kreci." Na szczęście wiesz że w Polsce "brakuje tego systemu." Cóż, on sam nie powstanie --
Tak. Tam, gdzie "sie kreci", ten system jest. Co ciekawe, to nie musi byc identyczny system, wszedzie taki sam. Ale musi byc efektywny. I oczywiscie podparty wlasciwym finansowaniem.
Jak w Niemczech czy w Danii, na przyklad.
Oczywiscie, ze taki system nie powstanie sam. A na razie w ogole jest klapa, bo politycy nie chca dostarczyc kasy, a naukowcy (glownie uczelniani) w duzej czesci nie chca zmian, ktore obnaza ich mizerie.
No i jest, jak jest. A jak to jest, to widac z rankingow, i z artykulow jak ten powyzej.
W Kanadzie tez ich nie ma i świat naukowy ma się dobrze.
@sw.patryk1
Pan profesor nie wiedzial, ze w UK nie ma habilitacji.
Tak sobie tylko powiedzial......
Pauperyzacja w swiecie nauki jest tak gleboka, selekcja negatywna dzialala tak dlugo, ze od profesury praktycznie wszystkiego mozna sie spodziewac. Dlatego tez pieniadze na nauke nalezy podwyzszac rownolegle z przerowadzeniem oceny pracy. Z konsekwencjami.
Zdalna forma obrony nie ma związku z jej faktyczną jakością. Po pandemii, w świecie nauki mnóstwo bardzo poważnych wydarzeń odbywa się zdalnie i nie wpływa to negatywnie na ich jakość. Sednem problemu jest sama habilitacja i brak konieczności konkurowania (na polskich uczelniach) czymś innym niż tytuł. Dlatego Twój wpis jest kompletnie chybiony.
Naukowcy z Europy dyskutujący poprzez tlumacza. Trochę słabe, ale może się nie znam.
Tak wlasnie.
Widocznie brak porozumiewania sie w jezyku angielskim to byl ich swiadomy wybor, z szacunku dla istnienia jezykow narodowych.....
Racja. Taki Nikodem Dyzma po angielsku mówił tylko na Oxfordzie, a w Polsce po polsku:)
Sorry ale co złego jest w zdalenej obronie? Nie można zadawać pytań?
"Rola policji dla bezpieczeństwa publicznego Rzeczpospolitej Polskiej"
Ja bym to uwalił za niegramatyczność samego tytułu
To akurat jest najmniejszy problem. W Polsce przez prawie trzy lata habilitacje też odbywały się zdalnie i żadnego wpływu to na ich poziom nie miało.
W zdalnej obronie nie ma absolutnie nic zlego.
W fakcie, ze rozmowa musiala byc prowadzona przez tlumacza, juz jest bardzo duzo.
W nauce obowiazuje jezyk angielski. Nikt niczego tlumaczyc nie musi. Ludzie po prostu rozmawiaja o swojej pracy, podobnie, jak wspolpracuja z innymi naukowcami z zagranicy (po angielsku), uczestnicza w konferencjach miedzynarodowych (po angielsku), czy tez pisza artykuly naukowe (po angielsku).
Kto tego nie potrafi, nie zasluguje nawet na doktorat, juz nie mowiac o habilitacji.
NB, ile kosztowal ten tlumacz?
Totalna bzdura. W różnych dyscyplinach są wiodące różne języki, nie tylko ten fetyszyzowany angielski, w którym - np. z uwagi na różnice w systemach prawnych - wiele pojęć nie ma dobrych odpowiedników i nie ma sensu tłumaczenie.
Wlasnie miedzy innymi z tego powodu polska nauka jest w tak zwanym 'deep shit'. Jeszcze troche takiego sposobu myslenia a polskie uniwersytety wypadna nawet z pierwszego tysiaca w uniwersyteckich rankingach.
Rozumiem prace nad zawilosciami jezykow lokalnych i publikowanie takich prac w tychze jezykach, ale w 99% przypadkow publikacje powinny byc po angielsku, a nie w "wiodących różnych językach". W kazdej dziedzinie nauki.
Co zreszta jest dobrze reprezentowane w bazach danych, takich jak Scopus.
"Totalna bzdura. W różnych dyscyplinach są wiodące różne języki..."
Tak, masz racje. W badaniach nad literatura francuska dosc logiczne jest pisanie prac naukowych po francusku. W studiach nad ekonomika powiatu krasnostawskiego chyba stosowny jest polski, takoz w studiach nad historia parafii pultuskiej w latach 1920-24.
Ale we WSZYSTKICH dziedzinach, nazwijmy to - miedzynarodowych, np. medycznych, tak jak w sredniowieczu jezykiem nauki byla lacina, tak dzis jest angielski.
Trudno mi sobie wyobrazic badacza w normalnej uczelni, nie rydzykowej, któryby nie zmal angielskiego.
Wiec nie szukaj usprawiedliwienia dla swojego braku kompetencji w angielskim, w nazywaniu tego jezyka "fetyszyzowanym".
To byli naukowcy bardzo patriotyczni. Tak jak Obajtek był patriotycznym menagerem… Oni są zwolnieni z pisania bez błędów ortograficznych oraz znajomości języków. Nie są im potrzebne, książek nie czytają…
Mam nastepujace pytanie: co zlego moze wyniknac z opublikowania badan nad "historia parafii pultuskiej w latach 1920-24" po angielsku?
Przeciez ten artykul, czyli wyniki czyichs badan, jest napisany dla naukowcow. Jestem pewien, ze naukowcy z Polski go zrozumieja (ci, ktorzy sa zainteresowani). A dodatkowo jeszcze wyniki tego badania moga sie otworzyc dla naukowcow z calego swiata, gdziekolwiek oni sa, cokolwiek badaja. Kto wie, komu by sie przydala ta wiedza? Moze dla porownan historii parafii w argentynskim miescie Mendoza, gdzie ktos robi podobne badania historyczne?
Idea pisania wszystkiego po angielsku jest taka, ze nauka jest miedzynarodowa. W kazdej dziedzinie. I zeby naukowcy mogli sie wymieniac informacjami i porozumiewac, nawet w swoich bardzo waskich i wysublimowanych dziedzinach, zdecydowanie lepiej jest publikowac po angielsku.
Tysiace czasopism w doslownie kazdej dziedzinie wiedzy, na doslownie kazdy temat, sa prowadzone po angielsku i tam po angielsku mozna publikowac swoje badania. I tak wlasnie nalezy robic.
A nie po polsku, do szuflady i ewentualnie trzech znajomych z tego samego wydzialu. To drugie podejscie to strata pieniedzy i dzialanie przeciwko etosowi naukowca, ktory ma za zadanie dorzucic swoja mala cegielke, albo nawet niech bedzie kamyczek, do wiedzy calego swiata.
Pomijając fakt, że to jest tytuł dla pracy domowej, nawet nie semestralnej, na pierwszym roku studiów. Ewentualnie tytuł slajdu z jakiegoś podstawowego wykładu.