To może być miłość od drugiego wejrzenia. Bo pierwsze nie bywa najlepsze. Mała budka gdzieś na tyłach ul. 3 Maja, w środku - pięć stolików, ściany z tapetą w gazety, pojedyncze kwiatki w wazoniku. Ujęli mnie dobrym jedzeniem (pyszne kotleciki z ciecierzycy i suszonych pomidorów, w dodatku pięknie podane!) i przesympatyczną obsługą.
Wcześniej lokal znany był jako Pijalnia Piwa Browaru Wojkówka. W październiku przeszedł metamorfozę. Rozszerzył ofertę o piwa z browarów całego Podkarpacia. I postawił na jedzenie - polskie, tradycyjne potrawy, regionalne dania, trochę włoskiej kuchni. Wyszło bardzo na plus.
Groty w Rzeszowie przedstawiać nie trzeba. Znają ją wszyscy, od lat jest ulubionym miejscem na spotkania przyjaciół/randki/wspólne oglądanie meczów - można wymieniać i wymieniać. Na czym polega fenomen tej restauracji i pizzerii? Spróbuję go wyjaśnić, choć sama dostrzegam tu kilka minusów.
Niesamowitą metamorfozę przeszła ta restauracja. Z nijakiej restauracji z burobrązowymi ścianami i ceratkami na stołach La Sueva przeistoczyła się w lokal nowoczesny, a zarazem przytulny. W myśl filozofii hygge - z dużą ilością ciepłego światła, szarościami i zielenią, i dodatkami retro.
Knajpa młodziutka, nieduża, ale z charakterem. Pomysł na lokal przyjechał wprost z Indii - właściciel Curry Me przez kilka miesięcy podróżował po Azji, gdzie zajadał się lokalnymi specjałami. Pokochał je na tyle, że postanowił przenieść je do Rzeszowa. Myślę, że mu się to udało.
Rzeszowski lokal Lord Jack został powiększony o dwie duże sale, do których można wejść prosto z płyty Rynku. - Utrzymane w lordowskim klimacie, zaskakują mchem na ścianie i steampunkową atrapą destylatora "Whiskey Steam Machine" - zachęca manager lokalu.
Kuk, bo cook, czyli gotować. Nuk, bo nook, czyli zakątek. Wychodzi z tego zakątek, w którym się gotuje. Chociaż słowo "zakątek" średnio mi tu pasuje, bo Kuk Nuk to jedna z niewielu restauracji w Rzeszowie na poziomie prawdziwie światowym. Klasa. I przepyszne makarony, które lubię najbardziej z ich menu.
Restaurację zauważyłam przez przypadek, w drodze do kina Zorza. Szłam zapomnianą nieco uliczką Fircowskiego, na której jeszcze ostały się kocie łby. W oczy rzuciły mi się ogromne czyste szyby, a na nich napis: "Bądź Aniołem". Intrygująca nazwa - pomyślałam.
Lokal znam od dawna, choć ostatnio bywam częściej. Przeważnie zamawiam gulasz z karkówki z knedlikami, znak firmowy knajpy. Zdecydowanie wart polecenia.
Przedstawiamy przegląd kilku fajnych i ciekawych barów, restauracji oraz lokali w Rzeszowie, gdzie można naprawdę dobrze zjeść. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie.
Białe ściany, pastelowy róż i błękit na dodatkach, zieleń w doniczkach - tak wygląda (w dużym skrócie) mój pokój. I niemal tak samo wygląda wnętrze restobaru Lekka Pokusa przy ul. 3 Maja 13. Od razu poczułam się jak u siebie. I te pyszne pancakes z bananami i nutellą z daktyli...
Uwielbiam frytki. To zdecydowanie mój ulubiony fast food (w sumie jedyny, jaki jadam). Ale mam dość duże wymagania - frytki muszą być grube, chrupiące, niezbyt tłuste. Nie pogardzę też dobrymi dodatkami. Takie znalazłam w Street Food Rzeszów. Ziemniaczki ze szpinakiem i serem feta - po prostu obłęd.
To tu są najlepsze lody, jakie jadłam w Rzeszowie. Lodziarnia "Palce Lizać" jest nowa, otwarto ją dwa tygodnie temu.
- Pokazałem pani Parole, to teraz koniecznie musi pani przyjść do Bellanuny - mówił Adam Rajzer, właściciel obu restauracji na spotkaniu kilka tygodni temu. Trochę wstyd nie znać restauracji, która cieszy się pozycją najlepszej w Rzeszowie. W rankingu tripAdvisor od ponad roku nie schodzi z pierwszego miejsca.
Nieprzypadkowo na ten tydzień wybrałam Kawę Rzeszowską. Od lipca znów serwują tu śniadania w podwórzu. Co niedzielę, na leżaczkach, pod gołym niebem. Wydarzenie już kultowe, tak jak i sama kawa, którą serwują. A pamiętacie jeszcze, jak zaczynali od mobilnego wózka?
Otwierać nową, zupełnie inną knajpę w miejscu słynnej Muzy było niełatwym wyzwaniem. Czy polubią ją aktorzy "Siemaszki", którzy Muzę darzyli uwielbieniem? Czy polubią zwykli rzeszowianie? Czy ja polubię? - taki pytanie zadałam sobie, gdy pewnego dnia zadzwonił Arkadiusz Migała, szef kuchni Parole Art Bistro z zaproszeniem od restauracji.
Natrafiłam na ten lokal przez przypadek. To było dwa lata temu, kiedy wracałam ze znajomymi z Lublina. Dzień wcześniej zespół Einstürzende Neubaten zagrał tam niezły koncert. Gdzieś w okolicy ul. ks. Jałowego dopadła nas tzw. gastrofaza. Wiecie - apetyty większe niż nosy. Akurat w pobliżu był ten lokal. Braseria Pasieka.
Miejsce pełne wspomnień. Pierwsza kawiarnia, do której chodziłam jako "prawie dorosła" licealistka. Po lekcjach w III LO przychodziłyśmy tu z koleżankami na kawę i lody. Dziś zmienił się tylko wystrój lokalu. Trudniej też o wolny stolik, bo Niebieskie Migdały mają już zasłużoną renomę
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.